16. października 2010 okazał się znacznie lepszym dniem, niż się tego na początku spodziewałam. Czemu na początku było źle? Bo musiałam wstać o 6.00am, aby zdążyć na autobus miejski, który dowiózł mnie do pociągu, którym z kolei musiałam dojechać do Poznania, gdyż stamtąd startował mój samolocik ATR-72 obsługiwany przez Eurolot. W dodatku padało niemiłosiernie, czego Ola nie lubi, zwłaszcza jak musi się mocować z ciężką walizką. Wszystko jednak potoczyło się zgodnie z planem, na lotnisko dojechałam 3 godziny przed odlotem, z czego większość spędziłam popijając pyszną cafe latte z czekoladą...mhhmmm mniam...oraz prowadząc niesamowicie cieszące serce rozmowy przez telefon :):):) Po wejściu do samolotu byłam trochę przerażona, że czymś tak mini będę przemierzać przestworza, niemniej całkiem niezłe wino serwowane na pokładzie nieco ostudziło te obawy. Doleciałam do Frankfurtu - mojego ukochanego lotniska na świecie, gdzie chyba będę częstym gościem jako obserwator... No cóż, bardzo lubię obserwować samoloty, to jak kołują, startują, lądują, prezentują się... taki problem podróżnika, poleciałby gdzieś co chwilę, ale z drugiej strony tak co chwilę to nie może... Po odebraniu bagażu i zaliczeniu konfiguracji Schnellbahn, U-Bahn, U-Bahn dotarłam do mojego super domku i mega wypaśnego pokoiku :) O tym już jednak w następnym odcinku, gdyż w tym czekają na Was zdjęcia z podniebnej przygody Aleksandry.
Aha, chciałam jeszcze dodać, że w życiu trzeba pokonywać swoje lęki. Ja na przykład nie lubię latać. W związku z tą obawą leciałam w tym roku już 12 razy (w tym 4 razy nad Atlantykiem). Oby rok 2011 był pod tym względem jeszcze lepszy :):):)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz